Klin na TO
Niedziela, 24 lipca 2011
· Komentarze(3)
Podana kiedyś na CRF informacja Krzary o kolejnej Orbicie, tym razem Tera Orbicie z dystansem na 400 km podsunęła myśl: A może by tak w razie możliwości przyłączyć się na kawałek; na krótki, symboliczny klin?
Myśl wpadła, ale jeszcze bez stuprocentowej pewności, czy wezmę w tym udział, czy nie. Początkowo przewidywała też start z Bodzanowic. Potem za propozycją Krzary padło na Wędzinę, skąd po trasie miał prowadzić KSW. Ok - może być zatem i Wędzina.
Parę dni przed startem zdecydowałam ostatecznie - podjadę. I tak wylądowałam na TO. Prawie, bo zanim się to udało nie obyło się bez "drobnej awarii". Co z tego, że w sobotę rower sprawdziłam ect. ect. ect. i przetestowałam. Działał ok. Rano w niedzielę - niespodzianka: flak w tylnym kole. No pięknie. Nie wierzyłam własnym oczom. Nie przypuszczałam, że można mieć takiego pecha i że coś takiego może się przydarzyć tuż przed wyjazdem. Choć czułam przez skórę, że coś będzie nie tak. I bach - proszę bardzo. Jest modelowy kapeć. Diagnoza wypadła blado: opona - ok; dętka - nie ok, uszkodzona przy wentylu tak, że nie nadawała się do sklejenia. A ja właśnie dętki w domu nie mam. Wiadomo :)
Czyli niestety odpadam - jeszcze nawet nie na starcie. A szkoda, bo startówka fajna i kusi.
Jak się jednak okazało dla rowerowców nie ma chyba rzeczy niemożliwych: dętka ostatecznie znalazła się u Marka w Pankach, potem została dotransportowana do W-wa przez KSW (jeszcze raz dzięki ogromne!) i szybko wymieniona. Pozostał szybki start do Wędziny; czas uciekał. Wyjeżdżając było chyba ok. 13, na miejscu była ok. 15 (po drodze wielkie dzięki dla Marka!).
W Wędzinie cisza - długo nikogo nie było widać. Dopiero ok. 15.45 pojawiła się pierwsza trójka. Zaraz za nimi nadjechała grupka Krzary. Na chwile zatrzymali się - chwila rozmowy. A dalej skoro się rzekło: to czas się przyłączyć. Skok zatem w TO - skok na głęboką wodę :)
Do Krzepic dotarłam razem z tą grupą. I to jest moja życiówka na tej Orbicie.
Nie było źle, choć na co dzień nie jeżdżę ze średnią prędkością 20km/h (wg licznika z Krzepic), tylko typowo rekreacyjnie. A dla współtowarzyszy to chleb powszedni :) Atmosfera w drodze - super.
W Krzepicach przy słodkim bufecie wypadł dłuższy odpoczynek, a potem powrót do domu.
Na trasie miejscami lekko padało, ale pogoda i tak była idealna na taką jazdę. Do domu wróciłam jeszcze niezmoknięta.
Chociaż swoich danych tu nie podaję, bo nie zwracam na nie uwagi, to tym razem je wrzucę. Dla pamięci i orientacyjnie, bo licznik trochę oszukał ;) Wg licznika - 85 (poprzednio podałam 95 km - zapominając odliczyć kilometry z poprzedniego dnia: czyt. ignorancja 10 w skali 10). Czyli bez pobicia dotychczasowego dystansu. Ale nie myślałam o tym nawet. Wg mapy: łącznie 80 km; na samej TO - 30,7 km. Max prędkość - 38,53 km. Średnia prędkość - w Krzepicach coś ponad 20 km (nie pamiętam). Na liczniku w domu - 19,87.
Następnego dnia; poniedziałek rano - samopoczucie super. Bez skutków ubocznych. Po południu: plus nowiuśka dętka :)
W całej tej przygodzie jest też inny plus - dobrze, że wszędzie gdziekolwiek dotychczas byłam wentyl jeszcze wytrzymał, bo inaczej musiałabym wracać piechotą :)