Tym razem przejażdżka rowerowa, żeby obejrzeć oszroniony las. Niestety zanim się wybrałam słońce zdążyło już ogrzać drzewa na tyle, że szron praktycznie opadł. Został tylko na zachodnich skrajach lasu, dokąd słońce jeszcze nie dotarło. Ale tam gdzie pozostał igiełki śniegu nadal misternie oblepiały sosnowe gałęzie; kiedy spadały wyglądały jak wiórki kokosowe :) I w końcu dużo słońca. O ile ma być zima, to niech będzie właśnie taka.
Siła wyższa - więc rower tym razem posłużył typowo jako środek komunikacji. Warunki do jazdy skwitował czatujący przed ogródkiem wątpliwej reputacji jego stały bywalec: "Droga to dzisiaj trragiczna".
Pomyślałam, że jednak na dzisiaj koniec tego całkiem przyjemnego, świątecznego lenistwa - stąd rundka rowerowa. Rundka zaplanowana typowo wypadła prawie tradycyjnie. Prawie tradycyjnie, bo zwiedziona dobrą drogą zmieniłam trochę trasę i przez to wpakowałam się w zaspy. A ponieważ na wycofanie się było już za późno, więc wypadło mi przez te zaspy "trochę" się przetarabanić. Oj, miejscami śniegu prawie po kolana - następnym razem wybiorę się tam dopiero po roztopach. Na dodatek jak się okazało wyjechałam lekko za późno i powrót wypadł grubo po zmroku. Ale wyjeżdżając nie wiedziałam przecież, że się wpakuję w taką kałabanię. Ha, następnym razem to ja już się wycwanię.