Wyciągnęło mnie coś innego co pojawiło się w powietrzu; coś, co jednak jest jeszcze nieokreślone i słabo uchwytne. Co w każdym razie sprawiło, że powietrze przestało być już czysto jałowe.
Powtórka z wczorajszej rozrywki. Ale ponieważ słońce dzisiaj trochę poświeciło, dlatego lód nie był już z wierzchu tak zmarznięty i momentami łyżwa w lód się wrzynała. Za to aura fantastyczna.
Tym razem rower posłużył jedynie jako transport na ślizgawkę. A ślizgawka to leśny stawik, który zamarzł tak doszczętnie, że powstało całkiem do rzeczy lodowisko. Na dodatek ktoś odśnieżył jego kolejny fragment, tak że miejsca do jazdy zrobiło się jeszcze więcej. Szkoda było tego nie wykorzystać i nie wybrać się na łyżwy. Tym bardziej, że lód gładki, w lesie cicho i nie ma ryzyka, że trafi się na łyżwowych szaleńców. Stąd jeździło się całkiem swobodnie i odpoczywająco.
Jakoś niespecjalnie chciało mi się dzisiaj dokądkolwiek jechać, stąd przejażdżka taka sobie; o tyle, żeby złapać oddech po piątku i przed poniedziałkiem.
Tym razem przejażdżka rowerowa, żeby obejrzeć oszroniony las. Niestety zanim się wybrałam słońce zdążyło już ogrzać drzewa na tyle, że szron praktycznie opadł. Został tylko na zachodnich skrajach lasu, dokąd słońce jeszcze nie dotarło. Ale tam gdzie pozostał igiełki śniegu nadal misternie oblepiały sosnowe gałęzie; kiedy spadały wyglądały jak wiórki kokosowe :) I w końcu dużo słońca. O ile ma być zima, to niech będzie właśnie taka.
Siła wyższa - więc rower tym razem posłużył typowo jako środek komunikacji. Warunki do jazdy skwitował czatujący przed ogródkiem wątpliwej reputacji jego stały bywalec: "Droga to dzisiaj trragiczna".
Pomyślałam, że jednak na dzisiaj koniec tego całkiem przyjemnego, świątecznego lenistwa - stąd rundka rowerowa. Rundka zaplanowana typowo wypadła prawie tradycyjnie. Prawie tradycyjnie, bo zwiedziona dobrą drogą zmieniłam trochę trasę i przez to wpakowałam się w zaspy. A ponieważ na wycofanie się było już za późno, więc wypadło mi przez te zaspy "trochę" się przetarabanić. Oj, miejscami śniegu prawie po kolana - następnym razem wybiorę się tam dopiero po roztopach. Na dodatek jak się okazało wyjechałam lekko za późno i powrót wypadł grubo po zmroku. Ale wyjeżdżając nie wiedziałam przecież, że się wpakuję w taką kałabanię. Ha, następnym razem to ja już się wycwanię.
Eh, po gładko ubitym śniegu jedzie się wybornie. I minus wcale nie daje o sobie znać. Zima jeszcze nie jest zimna. A w lesie lekki wiatr podmuchami zwiewa z sosen śnieg. Ten obsypuje się w zwiewną, kręcącą mgiełkę. I czasem niestety traktuje mnie w ten sposób w oczy :)