Pomyślałam sobie: A może by tak odnaleźć źródełko Opatówki? Mam przecież niedaleko. Tylko jak - nie wiedząc, którą drogą w jego stronę zjechać? No ale w końcu przecież nie powinien to być problem. Podobno świat jest mały, czyli jakoś się je znajdzie :) A pogoda zachęcała do takiej eskapady.
Założyłam, że najlepszym i najprostszym sposobem będzie dotarcie w miarę blisko w jego okolice, a dalej po prostu pójście w górę biegu rzeczki. Tak też zrobiłam. I okazał się to sposób arcyciekawy, żeby nie powiedzieć (czy też nie napisać), że przede wszystkim i arcyłazikowski. Cóż, miejscami musiałam przejść się trochę przez czepiające się chaszcze; choć o tej porze roku to chaszcze to jeszcze nie są. Czasami nad polami, czasem zagajnikiem. Na ten moment można sobie jeszcze na to pozwolić, latem będzie już trudniej (choć może jeszcze ciekawiej :) Rower też musiałam „trochę” potachać i parę razy poprzerzuć przez rzeczkę. Ale warto było.
Okazuje się, że w samej górze Opatówka w niektórych miejscach płynie jeszcze meandrami (niżej jest już wyregulowana polami). Praktycznie do samego źródełka jest na metr szeroka, ma żółte od piasku dno i czystą wodę. Oj, kusiło żeby urządzić sobie trochę przechadzki w wodzie. Gdyby to był środek lipca albo sierpnia, to skusiłoby mnie na sto procent. Tak czy siak łazikowanie wypadło rewelacyjnie.
Trochę byłam zdziwiona, bo inaczej wyobrażałam sobie samo miejsce ze źródełkiem. Tu zrobiło się spore - jakby to nazwać? - chyba rozlewisko; gdzie z różnych miejsc sączy się woda. Ale samo źródełko można łatwo znaleźć; jest wyraźnie najsilniejsze. Kawałek za rozlewiskiem tworzy się już zwarty strumień.
Zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami pogody miało dzisiaj wiać w porywach "tylko" do 50 km/h. Ale to 50 km/h nie jest dla mnie "tylko" a "aż". Dlatego choć pomysł na wyjazd był - ociągałam się trochę z wyruszeniem. Jednak wracając z regionalnej wystawy dań wielkanocnych czyt. Baba Wielkanocna AD 2011 ;-) - patrzę: jadą ludzie rowerami. Czyli wiatr im nie przeszkadza. Skoro tak to również się wybiorę.
Kierunek przyjęty już rano, wypada oczywiście sam: Miedźno. Miejsce tylko jedno - choć jest ich tam kilka do obejrzenia: Mogiła Żołnierzy Wołyńskiej Brygady Kawalerii na miedźneńskim cmentarzu i przede wszystkim umieszczona w niej urna z Ziemią Katyńską. Specjalnie nie planuję żadnych innych miejsc do odwiedzenia. Jadę tam wyłącznie dla tego jednego.
Ale dotrzeć tam nie było wcale taką prostą sprawą:
Primo: spotkanie po drodze Pana Czesława we własnej osobie (osoba znana dla każdego, kto choć raz był na rajdach z LGD Zielony Wierzchołek Śląska :) ), który wraca samochodem z Bab Wielkanocnych :) (jakżeby mogło być inaczej, skoro jest to stały i pewny bywalec wszystkich lokalnych imprez wszelkiego rodzaju), zatrzymuje mnie po drodze i oznajmia mi, że szykuje się już do nowych rajdów.
A w lesie, korzystając z nieobecności właścicieli, wkraczamy na ich prywatne letnisko - ale tylko na chwilę. I ponieważ nadarza się taka okazja pstrykam zdjęcie, zdawałoby się niewdzięcznemu obiektowy fotografii, bo staremu, przedwojennemu budynkowi z piwniczką ...
... i z zegarem słonecznym umieszczonym na ścianie. Niewiele można już z niego odczytać, najpewniej "czerwiec". Zanim zatarły się na nim litery ktoś musiał jednak sobie zadać trudu, żeby je wymalować i wyrysować w mokrej zaprawie (cyrklem?) okręgi.
Planowałam dzisiaj odwiedzić dwa miejsca, ale niestety nie udało mi się. Trudno - zobaczę je innym razem. Ostatecznie dotarłam nad "Trzy Stawy" k.Zakrzewa. Myślałam, że nie będzie tutaj ludzi i wszyscy ulokują się nad samym Zakrzewem, co też czynili. Ale niestety pojawiło się parę osób i nad samymi stawami. Niestety - bo odbiera to jednak temu miejscu urok spokoju. Stawów - choć mówi się "Trzy" - jest ich pięć, czy sześć. Znowu ich nie policzyłam. Ale to dlatego, że musiałam na biegnącej wzdłuż nich drodze slalomować rowerem między żabami. A to absorbujące zajęcie, zwłaszcza przy takim ich zagęszczeniu. Niejedna zresztą skończyła tam swój żabi żywot :) Ładnie też jeszcze nie jest - bez kolorów. Po tych odwiedzinach postanowiłam zmienić na przyszłość kierunek i odpuścić sobie te stawy, aż się ludzie nimi trochę znudzą. Wróciłam standardowo z krótkim postojem "koło Kota". Jakoś tu zaciszniej było i cieplej; na tyle, że nagrzane słońcem szyszki na sosnach zaczęły strzelać. Nie ma to jak nieoblegane, stare kąty...
PS Jak się okazuje stawów jest pięć, a miejsce to "Dolina pięciu stawów w Leśnictwie Rybno" :)
Miałam jechać tylko na cmentarz, ale wracając zboczyłam w stare kąty. I dobrze, bo po drodze natknęłam się na bażancisko i lecącego żurawia, a ten w tych stronach to nie lada gratka.
No proszę - wystarczyło kilka cieplejszych dni i ile zmian; nawet trochę zaskakujących. Na ciemiernikach zaczęły już urzędować pszczoły. O tej porze roku ? W lesie mrowiska też ruszyły pełną parą; żaby o mało bym nie rozdeptała - na swoje żabie szczęście zdążyła jednak, chociaż jeszcze niemrawo, odskoczyć. I w końcu udało się usłyszeć pierwsze prawdziwie przedwiosenne głosy: trznadla i ... skowronka (!). Po zimowej ciszy na wiosnę nie ma nic milszego dla ucha jak głos skowronka. Zwiastuje wiosnę - zatem byle do wiosny.